Domosławscy z Sejn – śp. Grzegorz Domosławski

Rodzina Domosławskich z Sejn – wspomnienia braci, Grzegorza i Wojciecha Domosławskich

Wspomnienia o rodzinie Domosławskich z Sejn zamieszczone są w Almanachu Sejneńskim 1, w artykule:  Grzegorz i Wojciech Domosławscy, Wspomnienie o ojcu Wacławie Domosławskim, Almanach Sejneński 1, Fundacja Pogranicze w Sejnach, Sejny 2002, s. 339-351. Miłej lektury!

POŻEGNANIE GRZEGORZA DOMOSŁAWSKIEGO

Było nas czterech Grzegorz, Wojciech, Mikołaj, Jarosław, najstarszego z Braci, Grzegorza, dziś żegnamy. Wspominając zmarłego zazwyczaj mówi się o drodze zawodowej, wydarzeniach w jakich uczestniczył, gdzie bywał itp. sprawach. W przypadku dzisiejszej uroczystości pogrzebowej nie są to sprawy istotne. Natomiast nas troje braci potrzebujemy refleksji odnośnie jego świata emocjonalnego i duchowego i którym dzielił się z ludźmi z oczekiwaniem, że któraś z wartości jak prawda, uczciwość, wizje życia, nadzieja, porażka, rozczarowanie, smutek, radość i śmierć zaistnieje w tych kontaktach.

Grzegorz i Sejny

Ten jego świat emocjonalno-duchowy najlepiej się ożywiał tu w Sejnach dokąd lubił przyjeżdżać. Miał tu się z kim spotykać i rozmawiać. Przez wiele lat ułożyły się relacje otwartości i szacunku z Jurkiem Nazarukiem i jego Rodziną, Grażyną i Ździsiem Radziwiłko, Marianem i Sabiną Auron, z Bernardem Kozakiewiczem, Ewą i Przemysławem Trzeciak, ludźmi „Pogranicza”, ludźmi Muzeum Ziemi Sejneńskiej, Rodziną Szyryńskich, z którą ułożyły się bliższe relacje już w trudnych latach czterdziestych między Panią Julią i naszą Mamą, z rodziną Kasperowiczów zawsze niosących gościnność i pomoc i dziś wśród nas jest Irenka Kasperowicz i Ania Kasperowicz wspierające nas w trudnym momencie.

Grzegorz był osobą prowokującą i zachęcającą do rozmów, tu w Sejnach wychodził na spacer, do sklepu czy na cmentarz i wdawał się w rozmowy. Tą drogą rozpoznawał świat Sejn, który zwykliśmy określać jako „świat nieprzedstawiony ale realnie istniejący”. W tym miejscu pragnę podkreślić jego spotkanie z p. Burmistrzem w poszukiwaniu w archiwach dokumentów dotyczących spraw rodzinnych. Dokumentów stanowiących, że historia jest historią a nie narracją dla różnych celów. Była to bardzo ważna sprawa do wyjaśnienia dla Grzegorza i podziękowanie p. Burmistrzowi w pomyślnym zakończeniu sprawy.

Przyjaźń

         Przyjaźń to wielkie słowo w relacjach ludzkich, często mieszamy je ze znajomością, koleżeństwem albo instrumentalnie nadużywamy, to słowo jest wyjątkowe, wypełnienie jego treścią następuje latami.
         Chciałbym kilka słów powiedzieć o przyjaźni Grzegorza z komandorem Wacławem Liskiewiczem, mężem Krystyny Chojnowskiej – Liskiewicz, która samotnie jako pierwsza kobieta opłynęła „Planetę Ziemię”.
         Znajomość ich zaistniała ponad 20 lat temu, która stale pogłębiała się poprzez coraz częstsze spotkania rozmawiając o problemach dotyczących polskiej rzeczywistości. Około trzy lata temu zaczęła powstawać książka o p. Krystynie, następują częste dyskusje odnośnie propozycji przedstawionych przez autorkę. Jednak nie wszystko układa się w życiu według oczekiwań. Przychodzi choroba obarczająca p. Krystynę ciężkim bólem fizycznym aż do jej odejścia. Następuje wzajemne wspieranie się. Grzegorzowi zdrowie również zaczyna podupadać. Pan Komandor jest bardzo blisko Grzegorza starając nieść pomoc. Gdy przyjechałem do Gdańska wraz z bratem Mikołajem na tydzień przed odejściem Grzegorza otrzymaliśmy ogromną pomoc od p. Komandora.
         Tak się złożyło, że w ostatnich dniach życia Grzegorza była zapowiedziana uroczysta promocja książki o p. Krystynie „Samotne Oceany” w pomieszczeniach żaglowca „Daru Pomorza”. Leżało zaproszenie dla Grzegorza na tę uroczystość. W tym czasie p. Komandor dzielił czas na pomoc nam a przygotowywaniem uroczystej promocji książki.
         Grzegorz odszedł.
         Gdy wyjeżdżałem z Gdańska p. Komandor powiedział, jak trudno mi ogarnąć emocje po odejściu żony a teraz Grzegorza.

         Pragnę podkreślić, że ducha przyjaźni Grzegorz doświadczał od wielu Sejnian, wielu jest obecnych dziś w Bazylice.

PAMIĘĆ

         Grzegorz przywiązywał duże znaczenie ciągłości pamięci, zwłaszcza rodzinnej. W 2021 roku napisał tekst na bazie doświadczeń rodzinnych „Portrety Pamięci”. W tym tekście unosi się emocjonalna duchowość naszego Ojca, który miał umysł niespokojny, rozważając nad różnymi kwestiami jak religia, filozofia, polityka, porządek społeczny, siła  myśli żydowskiej,  … Jego partnerem w rozmowach był Jurek Średnicki, artysta malarz, śmiało możemy powiedzieć ikona Sejn. Część tych przemyśleń spisywał, co spisał to się zachowało. Wszystkie teksty Grzegorz skrupulatnie doprowadził do czytelniczej formy. Zebrało się tego około 170 stron. Niektóre z nich były publikowane przez Jurka Nazaruka na FB. Zakończył tę pracę z początkiem choroby. Uważam, że te teksty pozwalają na wybranie kierunkowych wartości dla życia aby czuć się w życiu spełnionym.

         W tym miejscu powrócę do ostatniej części wiersza naszego Ojca „TOAST”.

Niech żyje miłość

Melodia jeszcze trwa, porywająca, ognista
huraganem dźwięków rwąca w tan do świtu,

Do rana,  by gdzieś, hen o brzasku dnia zamierając,

Ukazać promienie wschodzącego słońca

I ścichnąć w smętnym pożegnalnym tangu,

w uścisku ramion, w błyszczącym spod rzęs głębokich wzroku,

owianym w słodycz melancholii, pełnym obietnic i zapomnienia.

Więc jeszcze raz. Niech żyje! Więc pijmy.

Na dnie kielichów nowa rozkosz,

Zawrotne upojenie, wznieśmy kielichy,

Przywróćmy wrażenia, humor bez troski,

w kaskadzie śmiechu, w potoku słów, w zawrotnym tempie wesołej myśli,

dowcipie ostrym, obustronnym,

w toaście miłosnym, spalajmy nadmiar sił,

z ukrycia boskim nektarem wydobytych,

by w przyszłości nie został żal – życie minęło tak szaro.

Prędko mija ten sen czarowny.

Coraz mniej wokół przyjaciół – samotność.

Lecz jeden najwierniejszy zostanie na zawsze,

Czasem się oddali, lecz nie na długo, jak cień się zjawi,

czasem z pociechą, czasem z naganą,

stały mieszkaniec ducha, to smutek, szczery powiernik dusz.


W tych słowach wiersza nasz Ojciec wyraża przestrogę aby unikać poczucia nie spełnienia w życiu. Znał że tak często bywa.

Jednak nie musi tak być „aby mieszkańcem i powiernikiem duszy był smutek”.

Życie Grzegorza jest zaprzeczeniem tej przestrogi naszego Ojca. Odszedł będąc obdarzony przyjaźnią do ostatnich dni bez najmniejszego poczucia samotności.

I za to my troje Braci wyrażamy wdzięczność.

Pożegnanie Grzegorza, na uroczystości pogrzebowej w Bazylice Sejneńskiej dnia 29 marca 2023 r.

Wygłoszone przez Wojciecha Domosławskiego

GRZEGORZ DOMOSŁAWSKI

Eulogia

Księga żywota Grzegorza Domosławskiego zapisana została wytrwałą wędrówką człowieka pogranicza, który wierność  tradycjom rodzinnym, narodowym i duchowym potrafił łączyć z otwartością na świat i głęboką empatią. Mógł w tej księdze już dawno wpisać pauzę i cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem emeryta. Tymczasem jego zaangażowanie obywatelskie, ciekawość drugiego człowieka, chęć służenia swoją wiedzą i doświadczeniem innym, zdawały się wręcz przybierać na sile, swoją energią i nonkonformizmem często zawstydzając o wiele młodszych od niego. Śmierć zabrała go za wcześnie, czyniąc w kręgu rodziny i bliskich mu ludzi wyrwę nie do zasypania, jak to bywa po odejściu osób niezastąpionych. Lecz być może tak właśnie miało się stać i jest w tym dramacie losu przekaz pozostawiony nam do odczytania.

Pan Grzegorz z pewnością nie byłby kontent z faktu, że jego księga żywota zostaje skrzętnie zamknięta, ładnie oprawiona i postawiona wysoko na półce. Pozostawił ją nam otwartą, bez kropki w ostatnim zdaniu, z notatkami planów na przyszłość, z trudnymi pytaniami bez odpowiedzi, z tym „nakazem albo wezwaniem w nadziemskim języku” z wiersza O aniołach Czesława Miłosza: „zaraz dzień /  jeszcze jeden /  zrób co możesz”. Wrodzona skromność ustawiała go w dystansie do pochlebców i tanich „brązowników”, a głosy podziwu i podziękowania były dla niego znośne tylko wówczas, gdy stała za nimi pogłębiona refleksja i wola twórczego współuczestnictwa we wspólnym dziele. W obliczu honorów oddawanych osobom zasłużonym, zawsze pytał jakiej lojalności potrzebują oni od nas – pustego zachwytu czy twórczej wymiany myśli?  A przede wszystkim lękał się, że wyrazy uznania spływające na ludzi, mogą ich zamknąć  w jednym kręgu światopoglądowym i odgrodzić od reszty społeczeństwa. Jeśli – jak to wszyscy mocno czujemy – wciąż jest obecny pośród nas, to warto abyśmy nie psuli mu humoru powierzchownymi umizgami i pomyśleli w duchu, co realnie możemy zrobić z tą tak bliską nam, zapisaną w sejneńskim języku i wciąż nie zamkniętą księgą żywota.  

Grzegorz był rodem z sejneńskich Domosławskich. Czasem zastanawialiśmy się wspólnie czy w samym nazwisku nie kryje się matryca jego losu. On zwykle obracał to w żart, ale dla nas – dobrze znających i jego i innych członków rodziny – oczywistym było, że jest w tym coś na rzeczy. Sławić dom swój – cóż to znaczyło dla Domosławskiego Grzegorza? Z pewnością nie chodziło o bezkrytyczne wychwalanie swoich, w dodatku kosztem prawdy i solidarności z innymi. A zatem co? Warto spróbować odpowiedzieć na to pytanie, skrywa się w nim bowiem mądrość Pana Grzegorza, wyrastająca z ducha pogranicznych Sejn, którego on sam był tak wspaniałym wyrazicielem.

Na początku przydawania sławy własnemu domowi są trud, praca i pamięć. Są to wartości, które – razem z bratem Wojciechem – Grzegorz wyczytywał z napisu na nagrobku swojej prababki, Apolonii Haberskiej, pochowanej na sejneńskim cmentarzu w 1897 roku. Trud, obok wysiłku, rozumiał także w sensie wychodzenia naprzeciw temu, co w życiu trudne, wymagające odwagi, czasem przeciwstawienia się swoim, jeśli dobro wspólne, obywatelskie, tego wymagało. Cóż to za patriota, zapytywał, który boi się spojrzeć prawdzie w oczy? Nie swojej prawdzie, ale tej pogranicznej, w której do głosu dochodzi też perspektywa drugiego, sąsiada, kogoś kto mieszka w innym domu. W jednym z pisanych pod koniec życia felietonów konstatował: „Niemożliwe jest godzenie się z sytuacją, w której nie można postawić trudnych pytań… Może wówczas, kiedy zastanawiamy się nad źródłami naszego zła, rosną szanse na dobro?” Z kolei wartość pracy w jego rozumieniu wyrasta w  z polskich tradycji pozytywistycznych i oddaje pracowitość w służbę przezwyciężania nierówności społecznych i troski o godność ludzi wykluczonych ze względu na pochodzenie społeczne, status materialny czy przynależność do mniejszości. Wreszcie pamięć, której czuł się może najbardziej oddany, to wiecznie wymagający pielęgnowania ogród, który decyduje o tym, kim jesteśmy i jaki horyzont przyszłości otwiera się przed nami.

Grzegorz Domosławski był strażnikiem pamięci, w centrum której, niby źródło w ogrodzie, sytuowała się apteka przy placu św. Agaty, z jednej strony znajdująca przedłużenie w domu rodzinnym, z drugiej w przylegających do niej sukiennicach. Większość z nas zna ją już tylko ze starych fotografii i opowieści, a jednak w wymiarze symbolicznym to miejsce ciągle promieniuje w naszej małej ojczyźnie, znajdując wiernych kontynuatorów etosu życia ludzi tam wychowanych. Miejsce to stworzyli dziadkowie Grzegorza, Wincenty Domosławski, absolwent farmacji w Warszawie i weterynarii w Petersburgu, oraz Małgorzata z Grabowskich, kobieta wielu pasji, w tym tworzenia teatru amatorskiego. Starając się odtworzyć atmosferę tego domu, Grzegorz wraz z Wojciechem pisali: „głównym kryterium oceny ludzi była w nim praca na rzecz rodziny i społeczeństwa. Państwa niepodległego jeszcze wtedy nie było. Jednak obecny duch liberalny i świadomość konieczności włączenia coraz szerszych warstw społeczeństwa polskiego, głównie chłopów, w sprawy narodu, stawały się nakazem obywatelskim”. Ducha domu odzwierciedlała też bogata biblioteka, z literaturą współczesną, wykładami Mickiewicza w College de France i książkami do nauki francuskiego, rocznikami filozoficznego „Przeglądu Powszechnego” wydawanego przez jezuitów i wielotomową Historią sztuki, książkami o historii i kulturze Żydów oraz siedmiotomowym dziełem Kucharzewskiego Od białego caratu do czerwonego.

Nadszedł jednak trudny czas pierwszej wojny światowej, a zaraz potem zbrojnego konfliktu między Polakami i Litwinami o przebieg granicy rozdzielającej nowe państwa narodowe, czas, w którym apteka Domosławskich stała się areną tragedii – 25 sierpnia 1919 roku żołnierze litewscy zastrzelili w niej Wincentego, dziadka Grzegorza. Przywołując słowa księdza Ignacego Dziermejki moglibyśmy powiedzieć, że „duch miejsca dostał w pysk”. Zwykle taka tragedia oddaje naszą pamięć pod władzę rodzinnej traumy, obejmującej pieczę nad cierpieniem i poczuciem krzywdy, ale również obciążającej członków rodzinny – także jej przyszłe pokolenia – urazem nienawiści, narodowościowych uprzedzeń czy też żądzy odwetu. Mogłoby się przecież tak wydarzyć – i byłoby to po ludzku zrozumiałe – że apteka przy placu św. Agaty stałaby się ostoją takiej właśnie, negatywnej pamięci. A jednak w księdze żywota Grzegorza Domosławskiego duch tego miejsca zapisał się zupełnie inaczej. Rozumiał on doskonale polsko-litewskie urazy i nie oceniał ludzi, którzy w przeszłości swój patriotyzm wyrażali w postawach anty-litewskich czy anty-polskich. Jednocześnie uważał, że przyszłość Sejn leży w rozwoju sąsiedzkiej współpracy i budowie społeczeństwa obywatelskiego, które da nowe życie wielokulturowym tradycjom dawnej Rzeczpospolitej i Wielkiego Księstwa Litewskiego. „Ograniczajmy emocje – pisał – także patriotyczne, na rzecz racjonalnej argumentacji.” Podczas pamiętnych Zaduszek w Białej Synagodze mówił o potrzebie nowego patriotyzmu, budowanego na fundamencie dobrego współistnienia z innymi i przezwyciężenia negatywnej pamięci, którą dziedziczymy po traumatycznych wydarzeniach z przeszłości. Była to jedna z najważniejszych lekcji, jaką w Sejnach otrzymaliśmy od ludzi pogranicza. Za słowami szły czyny – Grzegorz Domosławski był inicjatorem i fundatorem konkursu dla polskiej i litewskiej młodzieży na prace dotyczące przyszłości Sejneńszczyzny, pomagał Jerzemu Nazarukowi redagować dwujęzyczne polsko-litewskie pismo „Gaładuś”, współtworzył strategię rozwoju naszego regionu w oparciu o współpracę transgraniczną i pielęgnowanie wielokulturowego dziedzictwa, brał czynny udział w debatach w Międzynarodowym Centrum Dialogu w Krasnogrudzie… – by wymienić tylko niektóre z jego licznych obywatelskich zaangażowań.

Praca nad przydawaniem sławy własnemu domowi doprowadziła Grzegorza Domosławskiego do szczególnego rodzaju patriotyzmu, tak charakterystycznego dla ludzi pogranicza. Jego tajemnica kryła się w tym, że swoim sercem, ale też poczuciem odpowiedzialności obejmował całość – a nie tylko część, narodową czy kulturową – rodzinnego miejsca, które było jednocześnie domem, ojczyzną, Europą i małym centrum świata. Swoją tożsamość zakorzenionego Sejneńczyka określał słowami, które może najlepiej pozwalają nam zrozumieć jego życiowe wybory: „Jestem Polakiem z racji tradycji i historii, ale są we mnie także sympatie wobec miejscowych Litwinów – staram się zrozumieć ich losy i punkty widzenia. Utożsamiam się z oświeceniem europejskim, z lewicową myślą demokratyczną, słucham Chopina, lubię muzykę klezmerską. Kupiłem ostatnio płytę z utworami Ewy Demarczyk śpiewanymi po rosyjsku. Od sześdziesięciu lat bytuję w Wolnym Mieście Gdańsk, co też wpłynęło na moje rozumienie polskości. W sumie to taka pograniczna staroświecka tożsamość, coś z profesora Andrzeja Strumiłły…”.

Odczytując księgę żywota Grzegorza Domosławskiego nie powinniśmy zapominać o Gdańsku, jego drugiej małej ojczyźnie. Wyruszył do niej w 1956 roku, najpierw jak zwykle przepełnionym PKS-em z Sejn do Suwałk, potem pociągiem. Z górą dwadzieścia lat pracował w przemyśle okrętowym, uczestniczył w rozbudowie Stoczni Gdańskiej i nigdy nie zaakceptował krzywdy, jakiej doznali pracownicy przy jej likwidacji, co istotnie osłabiało jego obywatelską dumę z osiągnięć ruchu „Solidarności”. Do Sejn powracał Gdańszczanin, dla którego wolność już na zawsze zrośnięta była z solidarnością, a w świecie liberalnej demokracji i gospodarki rynkowej dodatkowo zagrożona społeczną znieczulicą. Za najbardziej groźną dla naszej przyszłości uznawał sytuację, w której wolność bierze górę nad moralnością. Był ekonomistą i humanistą, choć w jego przypadku spójnik „i” jest tu nie na miejscu, bowiem nie były to dla niego dwie osobne dziedziny zainteresowań i zawodowych pasji. Uważał, że gospodarka powinna otwierać się na wymiar duchowy, cenić kapitał ludzki i społeczną partycypację, budować swój rozwój w oparciu o wartości moralne i wrażliwość ekologiczną, inaczej bowiem będzie siłą destrukcyjną, odpowiedzialną za degradację człowieka i środowiska naturalnego. Z drugiej strony kultura nie powinna być oderwana od rzeczywistości, w tym od realiów ekonomicznych i życiowej pragmatyki, gdyż doprowadzi to do jej wyobcowania ze świata zwykłych ludzi, a tym samym pozbawi się ona możliwości zmieniania świata na lepsze.

Pod koniec życia Pan Grzegorz coraz częściej powracał do wspomnień o swoim ojcu, Wacławie Domosławskim. Czytanie pozostawionych przez niego tekstów, zapisków i listów, pozwoliło mu niejako na nowo go poznać i uświadomić sobie, jak wiele mu zawdzięcza. Oto słowa ojca, z którymi Grzegorz może najbardziej się identyfikował, a które przez nas powinny być odczytywane jako wierny portret jego wewnętrznego świata: „Patrząc na życie z małej wysokości… ograniczone okolicznościami, nie widzi się nic, wszystko jest w porządku, dzień za dniem płynie, równo, spokojnie. …zdawało by się, że… nie ma w świecie siły, która by mogła ten szary dzień… zmienić. Ale to złudzenie. On tak płynie dopóty, dopóki na tę szarzyznę się zgadzamy, póki nam jest z nią dobrze i znośnie. Ale niech tylko zrodzi się mały odruch niezadowolenia… Szary dzień musi być rozświetlony, bez nowego światła i to światła ogromnego, oślepiającego, bez nowego podmuchu i odmiany, życie staje się niemożliwe, szczęście dnia codziennego staje się nieszczęściem, harmonia pryska. Zaczyna się szukanie, pragnienie, tęsknota, praca intensywna mózgu, mięśni. Zaczyna się ruch, dynamika, radość życia, cel życia, patos życia, emocja. Jednostka kroczy naprzód, rozwija pęd, odkrywa tajemnice…”

Jakież to wspaniałe zaproszenie do życia czynnego, wyrażającego się w życiowej maksymie Pana Grzegorza: „Ciągłe usiłowanie przekraczania granic to sens istnienia ludzi myślących”. Jakże chciałoby się o tym z nim porozmawiać, jakże bardzo brakowało nam będzie kolejnej z nim pogawędki, która niepostrzeżenie przemienia się w debatę, to nic, że uwidaczniającą różnicę zdań, ważne, że z troską o dobro wspólne. Nie zamykajmy księgi żywota Grzegorza Domosławskiego. Rozmawiajmy, pamiętając jego słowa: „Dobre rozmowy nigdy nie powinny się kończyć. Konieczna jest roztropna ich kontynuacja…”

Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *