Klejwy, 2012

Wojciech Domosławski

Spotkanie w Klejwach 18 sierpnia 2012 roku

         Impulsem do dzisiejszego zjazdu w Klejwach była inicjatywa Irenki zobaczenia się po latach, które nastąpiło w Warszawie na Boże Narodzenie 2011 roku. Myśl ta zaowocowała spotkaniem dwóch rodzin: Kasperowiczów i Domosławskich. Ale nie można tu nie wspomnieć o Pani Zuli Borewiczowej, osoby wszystkim życzliwej, w duszy której zawsze było miejsce na wielką życzliwość dla Kasperowiczów i Domosławskich.

         Podkreślenie życzliwości Pani Zuli to nie konwenans, ale realna wartość, która jest jej ważną cechą, a może i pragnieniem, by żyć w poczuciu wspólnotowości. Dziś uzewnętrznia się to tym, że spotykamy się w miejscu bardzo jej bliskim i korzystamy z jej gościnności w Klejwach.

         Warto może zastanowić się nad źródłem wewnętrznej motywacji Irenki, która zebrała nas na Boże Narodzenie 2011 roku – po prawie pół wieku bardzo luźnych kontaktów. Realia bieżącego życia możliwość takich kontaktów mocno wcześniej wszystkich ograniczały. Motywacja Irenki wywodzi się z przeszłość i to tej sejneńskiej, gdy mieszkaliśmy bardzo blisko, gdy jako dzieci stale kręciliśmy się między naszym domem, plebanią, boiskiem i księżowskim stawem, który zimą zamienianym był w lodowisko.

         Z czasem świadomość wypełniała się innymi obrazami, które stały się ważnym oglądem rzeczywistości, w jakiej żyliśmy. To pompa na środku placu pomiędzy naszymi domami, do której podążaliśmy codziennie po wodę, a która była jakby niemym zwornikiem sąsiedzkiego życia, to widok z naszych okien wozu Pana Zygmunta, rano wyjeżdżającego do pracy i wieczorem powracającego, to panie – Olimpia i Aldonka, codziennie przechodzące rano i wieczorem obok apteki do pracy w szkole w Poćkunach, to odwiedzająca „plebanię” Pani Janeczka, osoba wyjątkowo wyczulona na sprawy publiczne, która okazywała autentyczne zdziwienie, dlaczego profesorowie tak często nie są mądrzy, to Pani Karola, lubiąca przesiadywać w naszym ogrodzie na rozmowach z Ojcem, w których tematyka Litwy i Wschodu dominowała, to Pan Bronisław – latem przesiadujący na werandzie i przy preferansie opowiadający swoje powojenne losy w ZSRR.

         Po latach, gdy emerytury zaczęły wyznaczać rytm życia, do naszego ogrodu na spotkania z Ojcem zachodzić zaczął Pan Zygmunt, a rozmowy jak zawsze kręciły się wokół polityki i wydarzeń w Sejnach. Ale doszedł nowy temat: zamysł budowy domu w Legionowie, który Pana Kasperowicza coraz bardziej absorbował. Ulubionym miejscem Pana Zygmunta była też ławeczka kierowców taksówek bagażowych przy naszym ogrodzie, gdzie żadne sprawy w mieście nie były tajemnicą.

         W latach siedemdziesiątych, gdy już pracowaliśmy i „zmotoryzowaliśmy się” – w czasie wakacyjnych przyjazdów mogliśmy dostrzec, że Sejny wyraźnie się zmieniają i my tam, poza Sejnami też się zmieniamy. Przyjazd karawany z Gdańska: Eli, Tadzia, Martuni i Michała z kierowcą malucha Grześkiem był wydarzeniem przynoszącym gwar na plebanii i zadowolenie ze spotkania. Te przyjazdy zapisały się chyba mocno w pamięci Martuni, bo już wówczas którąś z tych podróży upamiętniła szkolnym wierszem.

Te przykładowe sejneńskie obrazy minionego czasu zatrzymały się w naszej wyobraźni i mimo upływu lat wyznaczają zakres swoistej wspólnotowości.

         Dziś na obrazy przeszłości warto spojrzeć także z punktu widzenia ciągłości pokoleń. Odeszło pokolenie naszych rodziców, my już jesteśmy poza granicą wieku aktywności zawodowej albo niedługo to nastąpi, nie ma wśród nas Tadzia, wielkiego strażnika pamięci. Jest to właściwy czas, aby przyjrzeć się naszym Rodzicom, którzy stworzyli dla nas warunki wejścia w dorosłe życie.

         Można tu zastanawiać się nad wieloma sprawami, ale warto zaznaczyć ogromną skromność wymagań osobistych i ich myślenie o przyszłości. Nie da się zrozumieć tych postaw, wyborów, upodobań, decyzji bez zrozumienia okresu II wojny i zmian ustrojowych, jakie ona przyniosła. Te wydarzenia z ogromną siłą weszły w ich życie osobiste, rodzinne i w bezpieczeństwo materialne.

         Niepewność, strach przed przyszłością, obawa nowej zawieruchy, wywracającej porządek społeczny i byt egzystencjalny – były atmosferą lat czterdziestych i pierwszej połowy lat pięćdziesiątych. Nie zdawano sobie wtedy sprawy, czy jest to jakaś rzeczywistość tymczasowa, która skazana jest na upadek, czy też wyznaczy trwałe zasady, w którym będzie trzeba podejmować decyzje dotyczące przyszłości. Właśnie „plebania” stała się miejscem ciągłych spotkań i rozmów, jak rozumieć zmiany zachodzące po 1945 roku, do których mentalnie i emocjonalnie trudno było się przystosować.

         Jednak odczytać prawidłowo tamten czas nie było łatwo. Jestem przekonany, że racjonalizm Ojca był ważnym czynnikiem w rozmowach „na plebanii”. Jeśli tę postawę w jakiś sposób opisać, to powiedziałbym, że dostrzegał poprawiające się, choć skromne, warunki bytu materialnego. Miał w pamięci czasy przedwojenne, które wspominał jako lata ciągłej niepewności materialnej (kryzys lat trzydziestych) i ciągłego napięcia. W rozmowach „na plebanii” ten racjonalizm Ojca zmierzał zatem w taką stronę, aby ówczesną rzeczywistość „wygrać” dla przyszłości: właśnie dla nas, pokolenia, które tu dzisiaj się spotyka. To „na plebanii” w rozmowach ukształtowała się myśl, że otwierająca się droga związana jest z wykształceniem i wiedzą, która jest nie kończącym się procesem samokształcenia po to, aby rozumieć świat, w który mieliśmy wejść opuszczając Sejny, natomiast bezpieczeństwo zapewnia praca i to u pracodawcy państwowego. Oni już chyba wiedzieli, że obierając taki kierunek naszej przyszłości do Sejn nie powrócimy… Może ta myśl ułatwiała Ojcu podjęcie decyzji o sprzedaży nieruchomości.

         My wszyscy od Wacława i Ireny oraz od Zygmunta i Olimpii uzyskaliśmy nie najgorsze wykształcenie, opuściliśmy Sejny, życie zawodowe upłynęło na państwowych posadach. Nie zawsze jednak rozumieliśmy potrzebę ciągłego samokształcenia i nie zawsze mogliśmy się odnaleźć w uniwersalizmie obecnej współczesności. Ale to jest ważne już dla następnego pokolenia, które może nielicznie, ale dzisiaj jest z nami. Warto w tym miejscu wspomnieć Tadzia, jego zaangażowanie w Stoczni Remontowej w Gdańsku i w sprawy publiczne w latach osiemdziesiątych. To właśnie jego praca i wiedza zostały docenione i podkreślone przez dyrektora Stoczni w czasie ostatniego pożegnania na cmentarzu w Sopocie oraz przez obecność przedstawiciela Stoczni na spotkaniu w Sejnach, kiedy uroczyście go żegnaliśmy.

         Dziś nie ma już naszego domu i „plebanii”. Dziś pozostaje tylko refleksja nad wartościami minionego czasu szczególnie wówczas, gdy na sejneńskim cmentarzu odwiedzamy groby Kasperowiczów i Domosławskich. Ta refleksja jest ważna: ojcowie nasi zaradzili życiu w trudnej rzeczywistości, zrealizowali swe cele – na miarę ówczesnych uwarunkowań – bo rozumieli dobrze czas, w którym żyli.

Wojciech Domosławski

Klejwy, 18 sierpnia 2012 roku.

Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *